Przetrwać Szaleństwo

rozdział 8

Zadowolona przemierzała uliczki górnej dzielnicy. Jest piątek, a pracę zaczyna dopiero w niedzielę. Ma dzień wolnego. Uśmiechnęła się lekko. Ma nadzieję, że znajdzie tego, kto nasłał na nią skrytobójcę lub jego samego. No i oczywiście jakieś lokum. Tym razem lepsze i bardziej bezpieczniejsze.

„Sapohsnik i synowie” to najlepsi szewcy w mieście. Szyją buty na każdą nogę, okazję i cenę. Weszła cicho do sklepu. W środku było kilka klientów, ale nawet na nią nie spojrzeli. Natomiast jeden z pracownik od razu ją spostrzegł i podszedł do niej.

– Czym mogę służyć, szanownej pani? – zapytał młodzieniec.

– Chciałabym kupić wysokie buty, coś na wzór wojskowych – odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko.

– Oczywiście, proszę za mną – sprzedawca odwrócił się i poszedł w stronę odległej ściany. – Jakiś szczególny kolor?

– Czarne – odpowiedziała Maureen, dokładnie obserwując jego ruchy. – A macie może takie z metalowym okuciem?

Chłopak zmieszał się trochę.

– Niestety już nie prowadzimy sprzedaży takich butów – odpowiedział. Sięgnął na wysoką półkę i zdjął z niej parę wysokich butów z kilkoma rzemieniami. – Te będą pasować.

– Nie wie pan gdzie mogłabym takie zdobyć? – Zapytała ponownie. Odebrała od niego buty i przyglądała im się dokładnie.

– Z tego, co mi wiadomo nikt w mieście ich nie sprzedaje – odpowiedział patrząc jej w oczy.

– W takim razie dziękuję – powiedziała i oddała obuwie. – Mam już takie.

Wyszła na ulicę.

Szła w zamyśleniu. Pamiętała słowa swojej matki: Jeżeli mężczyzna mówi i patrzy ci w oczy, to wiedz, że kłamie. Ciekawiło ją to, dlaczego już nie sprzedają takich butów, dlaczego ten chłopak ją oszukał, no i gdzie jej niedoszły zabójca je kupił. Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Pokiwała smętnie głową. Zdała sobie sprawę, że idzie właśnie w kierunku zamku. Zawróciła więc, myśląc nad tym, jaką teraz wybierze gospodę.

Weszła na teren targu. Dzisiaj nie było tu tak tłoczno, jak wczoraj. Kilka przekupek z warzywami i owocami. Przeszła obok stoiska z używanymi rzeczami. Kątem oka zobaczyła ubranie na sprzedaż. Zatrzymała się. Pacnęła się w czoło.

– Stwórco, ale ja jestem głupia – mruknęła do siebie. Przecież ten nieznajomy mógł kupić swoje buty dawno temu! Koniecznie muszę się przespać.

Skręciła w jedną z uliczek. Maszerowała między budynkami kilka minut. Musiała być pewna, że nikt za nią nie idzie. W końcu weszła do jednej ze starych kamienic. Pomieszczenie było duże i wyglądało, jak opuszczona sala balowa. Podeszła do jednego ze stołów i odsunęła go. Palcem złapała za mały uchwyt w podłodze, nad którym stał mebel i pociągnęła do góry. Klapa uniosła się, a potem lekko położyła na deskach. Maureen zeszła w dół po prowizorycznej drabinie, uważnie stąpając na każdy szczebel albo w ogóle je omijała. Z uwagą je liczyła, bo niektóre kryły w sobie mechanizmy obronne. Także nieproszony gość mógł zostać potraktowany silną trucizną umieszczoną w strzałkach, które jak na razie uwięzione były w małych zakamarkach muru. W innych przypadkach, wszystko mogłoby się skończyć złamaniem lub zatruciem dymem.

Zeskoczyła z przedostatniego szczebla. Stanęła na wyprostowanych nogach i rozejrzała się wokół. Wszystko było takie, jakim pozostawiła to dzisiejszej nocy. Podeszła do jednej ze skrzyń. Wzięła do rąk kłódkę na szyfr skonstruowaną przez jej dziadka. Wykręciła wszystkie znaki, usłyszała klik i otworzyła wieko. Wyciągnęła z niej sakiewkę ze złotem. Już miała wszystko zamykać, lecz jej uwagę przykuła mała szkatułka w rogu. Przywiązała monety do paska. Ujęła w dłonie kuferek i otworzyła go. Zdziwiła się, że nie był niczym zabezpieczony. W środku były papiery i dwa duże klucze. Odstawiła etui i zaczęła czytać kartki. Po kilku minutach już wiedziała, gdzie będzie spać.

***

Królewska karoca przemierzała spokojnie ulice górnego okręgu. W środku siedziała para młodych ludzi. Mężczyzna ubrany w codzienny strój szlachcica oraz kobieta w czerwonej sukni z diademem na głowie. Patrzyli na siebie nie odzywając się. Dopiero, gdy wyjechali na mniej zaludnione tereny, mężczyzna zapytał:

– Dowiedziałaś się czegoś, Noele?

– Całą strażą zarządza niejaka Maureen, nazwisko nieznane – odpowiedziała. – Walczyła w kilku bitwach, w dwóch dowodziła. Ostatnio była w Raconto, gdzie straciła ponad połowę ludzi. Od tego czasu można ją było zobaczyć wyłącznie w karczmach.

– I twój mąż ją zatrudnił? – Zdziwił się szlachcic. – Jakąś pijaczkę?

– Oraz gladiatora, aktora, łuczniczkę, aptekarza, złodziejkę i jakiegoś młokosa – odpowiedziała z przekąsem. – On chyba uważa, że każdy go kocha i za niego zginie.

– Zatrudnił złodziejkę?

– Tak, ta Maureen wyciągnęła ją z więzienia – powiedziała i spojrzała za okno. – Chyba dojeżdżamy. A jak twoje zadanie, Pav?

– Cel nastraszony, sprawca nieznany – odpowiedział dumny z siebie. – Pierwszy punkt wykonany.

Karoca zatrzymała się. Sir Pavol wstał zgarbiony i pospiesznie pocałował w usta kobietę. Otworzył drzwi pojazdu i wyskoczył z niego.

– Do widzenia, moja pani – powiedział i ukłonił się głęboko.

– Do zobaczenia – skinęła głową. – Mam nadzieję, że poczynisz postępy w związku z naszą niespodzianką.

– Oczywiście – odpowiedział i odszedł w kierunku starej chaty na skraju lasu.

– Woźnica! Wracamy do zamku! – krzyknęła do prowadzącego konie.

Powożący ściągnął lejce, a zwierzęta zaczęły skręcać. Później było słychać jedynie tętent ich kopyt na polnej drodze.

***

Rankiem kolejnego dnia w innej części stolicy, tej najmniej zaludnionej, lecz zamożniejszej usłyszeć można było kroki jednego konia. Kasztan szedł z gracją, a jego właścicielka siedziała na nim prosto i wypatrywała czegoś. W pewnym momencie ściągnęła lejce na prawo, a zwierzę skręciło. Stanęli przy wielkiej, kutej bramie, która porośnięta była bluszczem. Kobieta zsiadła z ogiera i podeszła do kłódki, która zamykała całą posiadłość. Wyciągnęła z kieszeni duży klucz, a następnie włożyła go do zamka. Przekręciła, usłyszała trzask. Uśmiechnęła się. Wyjęła zabezpieczenie i pchnęła wrota. Pod naciskiem jej siły pnącza rozerwały się, a stare zawiasy zaskrzypiały. Weszła na teren posiadłości, wołając za sobą konia.

Maureen trzymała Kasztana za wodze i kroczyła zaniedbaną ścieżką. Pamiętała to miejsce. Wszystko się zmieniło. Drzewa, niegdyś zielone i cieszące oko, były teraz suche i przypominające te ze starych baśni o złych czarownikach. Piękne kwiaty przy drodze, zamieniły się w dziką trawę. Im dalej zagłębiała się w ten teren, tym bardziej nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Kiedy doszła do budynku, centrum całej posiadłości, aż zachłysnęła się powietrzem. Dwór, jaki zapamiętała, był piękny. Cały biały z brązowymi okiennicami i tego samego koloru dachówką. Wokół niego rosły czerwone róże. Teraz to ruina. Wybite szyby, dziury w ścianach i dachu. Wszelka roślinność uschła lub zrobiła się dzika. Widziała, jak przez szczelinę w jednym z witraży wije się do środka zielone pnącze. To już nie był ten sam dwór, do którego przyjeżdżała, co lato. Gdzie bawiła się ze swoimi kuzynami, ilekroć organizowane były spotkania rodzinne. Przywiązała konia do jednego z drzew, a sama weszła do środka.

Drzwi frontowe potraktowała ciosem buta. Hol nie przypominał pomieszczenia, gdzie szlachta chciałaby wchodzić. Meble zostały przykryte białym płótnem, na którym osadziły się kłęby kurzu. Pyłki były także na każdym zakamarku podłogi, a nawet ścian. Jedynym źródłem światła zostały wyważone wrota. Przeszła kilka kroków i usłyszała trzaski dochodzące z innej części domu. Wyjęła nóż z pochwy na nodze, spokojnie stawiała stopy w stronę hałasu. Dobiegał on z zamkniętego pomieszczenia. Chwyciła za gałkę i przekręciła. Wejście od razu ustąpiło, a z pokoju wyleciał duży szczur. Maureen odetchnęła spokojnie, lecz sprawdziła, co jest w środku. Jak się okazało, kiedyś był to schowek. Teraz to jedna z wielu starych, pokrytych grubą warstwą kurzu izb.

Przechodziła przez kolejne wnętrza. Nie mogła uwierzyć, jak rezydencja jej dziadków została zaniedbana. Przez cały czas myślała, że to jej ojciec zajmuje się wszystkim. Ojciec, przeszło jej przez myśl i uśmiechnęła się gorzko. Nie pamiętała kiedy ostatni raz z nim rozmawiała. To było chyba po śmierci matki, zaraz przed wyjazdem do wojska, odpowiedziała sama sobie.

Wyszła na tyły domu. Widziała rozległe jezioro, którego wody odbijały ranne promienie słońca. Był też sad. Dawniej brodził w orby i riszki. Teraz zostały jedynie suche i dzikie drzewa. Nagle usłyszała rżenie konia. Dla pewności wyjęła wcześniej schowany nóż. Doszła do drzwi frontowych i spokojnie wyszła z cienia. Zobaczyła Kasztana, który unosił wysoko przednie nogi, a pod nim długiego, czarnego węża. No pięknie, jeszcze węże, pomyślała zniesmaczona Maureen. Podeszła do zwierząt i sprawnym ruchem ręki chwyciła głowę gada. Ten owinął swój ogon wokół jej ramienia i zacisnął mocno. Kobieta odbiegła kilka kroków i puściła go do wysokich traw. Gadzina jedynie wydała z siebie długi syk na pożegnanie i odpełzła. Nasza bohaterka wróciła do swojego wierzchowca, stanęła obok niego i powiedziała:

– Będziemy mieć tutaj bardzo dużo pracy, Kasztan – poklepała go po szyi. – Ale jakoś damy radę, prawda?

Wyjęła piersiówkę i pociągnęła z niej łyk napoju. 

1 komentarz :

  1. Hm, zastanawiam się, czy w zaistniałej sytuacji, kiedy Maureen jest potajemnie ścigana i ktoś czyha na jej życie, osiedlenie się na stałe w rodzinnej rezydencji jest rozsądne. Zapewne i tam ją wkrótce znajdą, zniszczą wielopokoleniowy dobytek i już nie będzie miała gdzie wrócić. Ale, co ja tam wiem... :) Wszak to weteranka wojenna. ;]
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Kultura i uzasadniona opinia przede wszystkim. :)